Wkręcona w peleton
Wkręcona w peleton
Zaniedbałam
ostatnio tego bloga. Zaczęłabym przepraszać, ale pewnie nie mam kogo, no chyba,
że siebie. Powiedziałabym, że w tym roku chcę zacząć już na poważnie, lecz
nawet nowy rok potraktowałam z półmiesięcznym poślizgiem.
Pomysł
na ten wpis miałam już dawno - w październiku, gdy to napisałam do szkolnej
gazetki, jednak moja polonistka stwierdziła, że listopad nie jest dobrą porą na
artykuł o kolarstwie, no cóż, mogłam wtedy wybrać biathlon. Myślę, że ten w
końcu nigdzie nie publikowany tekst zachęci Was do śledzenia największych
wyścigów świata. A może stwierdzicie, że co ta dziewczyna Wam gada o kolarstwie
w styczniu, ona to chyba już do końca postradała zmysły. Jeśli tak to naprawdę
nie warto tu zostawiać, bo w głowie mam jeszcze bardziej szalone pomysły i
plany. Zapraszam do lektury!
Kolarstwo szosowe okiem kibica.
Wprawdzie
sezon kolarski już się skończył, ale zawsze jest dobra pora, aby wsiąść na rower... W styczniu
kolarze w końcu rozpoczynają ściganie, wprawdzie w dość odległych krajach po
drugiej stronie równika, ale temu akurat nie można się dziwić patrząc na aurę
za naszymi oknami. Mimo że większość
zawodników traktuje je na razie tylko jako treningi, czemu nie można się dziwić, bo rywalizacja trwa aż do
października, a większość sportowców stara się osiągnąć szczyt formy w
miesiącach letnich, bo to właśnie wtedy kolarze ścigają się w najważniejszych
wyścigach.
Mało
kto śledzi zmagania kolarzy, a jeszcze mniej osób ogląda damskie kolarstwo
szosowe, które rzadko kiedy emitowane jest w telewizji. Wynika to z tego, że po prostu nie jest ono
tak popularne jak to w wykonaniu elity mężczyzn, ale z drugiej strony, jak ma
stać się interesujące, gdy rzadko kiedy jest w ogóle możliwość jego śledzenia.
Polki w tej dyscyplinie mają naprawdę dużo sukcesów, jednak większość osób
nigdy o nich nie słyszała, np. w tym roku Katarzyna Niewiadoma zajęła trzecie miejsce w rankingu UCI
Women's Tour 2017. Oczywiście nie
twierdzę, że wyniki zawodniczek w ogóle nie pojawiają się w wiadomościach
sportowych, jednak jest to rzadkością, szczególnie wtedy gdy nie osiągają one
spektakularnych sukcesów.
Często
można spotkać się z opinią, że kolarstwo szosowe jest dyscypliną bardzo podobną
do piłki nożnej. Ale jak to możliwe?
Przecież jedni zawodnicy biegają po boisku i próbują sprawić, by piłka znalazła sie w bramce
przeciwnika, a drudzy siedzą po kilka godzin na rowerach i dopiero na ostatnich
kilometrach próbują przekroczyć linię mety jako pierwsi. Teoretycznie kolarstwo
to sport indywidualny, bo przecież tylko jedna osoba może wygrać i to tylko ona
zostaje zapamiętana i nagrodzona. Niestety, nie jest to takie łatwe jak może
się wydawać. Kolarstwo szosowe jest sportem zespołowym, ponieważ bez swojej grupy
nikt nie byłby w stanie nic osiągnąć. Może nie zawsze jest to zauważane, ale
przede wszystkim w początkowych fazach wyścigu grupa pracuje na swojego lidera.
Może kiedyś oglądaliście takie zawody i zastanawialiście się czemu zawodnicy
tych samych ekip jadą za sobą, tworząc tzw. pociągi? Jest to spowodowane tym,
że teoretycznie gorsi zawodnicy muszą chronić swojego lidera przed różnymi
niebezpieczeństwami oraz zapewnić mu opiekę i robić wszystko, by mógł zachować
jak najwięcej sił na finisz albo atak w końcówce. Jeśli zastanawialiście się,
czemu niektórzy jeżdżą z kilkoma torbami z jedzeniem, z tzw. bufetówkami, to
odpowiedź też jest prosta, po co lider ma się męczyć, skoro ktoś może mu
wszystko przywieść. Gdyby każdy z zawodników pracował tylko na siebie, szybko
by sie zmęczył, a tak to każdy ma swoją funkcję w zespole, tak jak piłkarze, którzy grają na różnych pozycjach,
bo przecież nie każdy może być napastnikiem i nie każdy może wbijać bramki.
W
piłce nożnej każdy otrzymuje medal ,
każdy wchodzi na podium, nie ważne, czy jest bramkarzem, obrońcą czy
napastnikiem, nie ważne, czy strzelił chociaż jedną bramkę, czy nie. Liczy się
tylko to, że wchodzi w skład zwycięskiego zespołu. Niestety, w kolarstwie jest inaczej. Nagrody
otrzymuje tylko ten jeden zwycięzca. Wprawdzie lider dzieli się wygraną po
równo z resztą zespołu, ale to tylko on wchodzi na podium i to tylko on zostanie zapamiętany, bo oficjalnie to on
wygrał, a nie drużyna. Dobrym przykładem jest np. tegoroczne Tour de France. Na
pewno każdy słyszał o wspaniałej pomocy, jaką oferował Michał Kwiatkowski Christopherowi Froomowi - zwycięzcy
tegorocznej edycji. Jednak, czy ktokolwiek będzie o tym pamiętać za kilka lat?
Pewnie nie, bo w kolarstwie liczy się tylko ten, kto wygrywa. Druga lokata nie
jest żadnym sukcesem. Niby jest to miejsce na podium, ale na nie wchodzi tylko
zwycięzca i nikomu nie zależy na tym, by być drugim lub trzecim . Tak naprawdę
wielu zawodników uważa drugie miejsce za porażkę, bo zawsze liczy się tylko
zwycięzca.
Gdy
znajomi słyszą, że oglądam wyścigi kolarskie, często zadają mi pytanie, czy to
nie jest zwyczajnie nudne. Bo jednak, jak można przez 5 godzin oglądać coś,
gdzie nic się nie dzieje i z góry wiadomo kto wygra. Nie zgodzę się z tym, bo
jest to sport bardzo nieprzewidywalny. Owszem, można określić, kto raczej nie zwycięży,
ale czasami pojawiają się niespodzianki. Ta walka i zdeterminowanie zawodników
naprawdę skłania do oglądania i kibicowania. Ciekawe staje się to, czy ucieczce
uda się dojechać do mety przed peletonem, który za wszelka cenę chce
"pożreć" śmiałków. Często w czasie śledzenia relacji warto myśleć nad
tym, jakie założenia taktyczne byśmy
wykorzystali, gdybyśmy byli dyrektorami sportowymi danych drużyn. Nie ma chyba
większych emocji niż te, które się pojawiają, gdy nasi ulubieni sportowcy
uciekają, a my ciągle zastanawiamy się, czy uda im się dojechać do mety z
wypracowaną przewagą. Tu od razu warto podkreślić, że 10 minut to nie jest
wcale przewaga, która zapewnia zwycięstwo ( no chyba, że do mety pozostało z 20
kilometrów, i jeśli kolarze jadą po
płaskim terenie, bo nawet z taką przewaga sprinter miałby problem z wygraniem
górskiego etapu). Spotkałam się
z opinią, że mecz piłkarski trwa tylko 90 minut i na pewno nie ma żadnych
problemów z tym, kto wygrywa w danym momencie. Chciałabym zaznaczyć, że nie ma
obowiązku oglądania całości wyścigu, bo nie zawsze jest to nawet ciekawe.
Szczególnie, gdy są to etapy sprinterskie i coś zaczyna sie dziać dopiero na
ostatnich 5 kilometrach. Wtedy naprawdę wystarczy poświęcić na wyścig tylko 15
minut. Jednak gdy zawody odbywają się w górach, naprawdę nikt nie pożałuje tych
kilku godzin spędzonych przed telewizorem, a jeszcze lepiej, gdyby zobaczył
wyścig na własne oczy, bo to dopiero są emocje i można wtedy zobaczyć albo
przynajmniej postarać się zobaczyć ( jednak przy 80 km/h nie widać zbyt dużo
szczegółów) wysiłek i zaangażowanie zawodników.
Uważam,
że warto byłoby kiedyś wykorzystać te kilkanaście minut, aby sprawdzić, czy
spodoba nam się ta dyscyplina, a emocje towarzyszące kibicowaniu idealnie
komponują się z zabawnymi i interesującymi tekstami komentatorów (polecam
kultowy duet: Tomasz Jaroński - Krzysztof Wyrzykowski), które sprawiają, że
nawet, jeśli nic się nie dzieje, to jest po prostu ciekawie i nie da się
oderwać wzroku od ekranu.
Komentarze
Prześlij komentarz